Czas
Kursy
1.01
1000

Liga Mistrzów, miejsce ratowania marzeń

8.8.2020,
Autor zapowiedzi: Przemysław Iwańczyk
pic

Dziś pytaniem nie jest, czy Bayern Monachium może wygrać Ligę Mistrzów, a raczej kwestia, jak tej szansy nie zmarnować. Robert Lewandowski i spółka potraktują zapewne sobotnie doświadczenie z Chelsea jako przetarcie, a formuła turniejowa pozostaje zagadką, jakich futbol nigdy nie widział. Wyłączając monachijczyków i Barcelonę możemy mieć w tym roku triumfatora, jakiego jeszcze nie było. Skoro narzekaliśmy dotąd na monopol hiszpańskich i angielskich drużyn, cieszmy się tym, czego nie przewidzieli w prognozach nawet najśmielsi fachowcy.

Dzielony pandemiczną, pięciomiesięczną przerwą sezon europejskich rozgrywek niesie tyle niewiadomych, co żadne rozgrywki dotąd. Zrzucać wszystko na fart byłoby podważeniem fundamentalnych zasad związanych z pracą sportowca, ale coś w tym jest, że nawet najbardziej pewni swoich planów ludzie piłki zaczynają weryfikować ten trudny okres sokratejską konstatacją: „Wiem, że nic nie wiem”… Dodajmy do tego kłopoty personalno-komunikacyjne w czołowych klubach Europy potęgowane koronawirusowym kryzysem ekonomiczno-zarządczym, niepewność jutra, jaka dotyka niektóre kluby, trenerów oraz piłkarzy i dojdziemy do wniosku, że tegoroczną Ligę Mistrzów wygrają nie najlepsi, jeśli idzie o potencjał, a najstabilniejsi, a może ci, których nie przytłacza żadna presja.

Skoro dziś jest sobota, to w miejscu tym powinniśmy raczej zająć się nierozstrzygniętą rywalizacją Barcelony z Napoli (1:1 w pierwszym meczu), ale przecież i w niej trudno o bliską realizacji prognozę. Od niewiadomych aż się roi, boiskowe kwestie stanowią zaledwie połowę wszelkich nierozstrzygniętych dylematów. Wiadomo już, że na Camp Nou ma zostać trener Quique Setiena. To niby gwarancja zretuszowanej Barcelony na lata, ale jak w to wierzyć, skoro reputacja szkoleniowca została mocno nadszarpnięta porażką w ligowym wyścigu. Czy uda mu się zmobilizować zespół, skoro nie wszyscy okazują należne liderowi poważanie? To pytanie z gatunku kanonu zarządzania grupą, ale i tych boiskowych jest mnóstwo, jak np. kwestia tercetu, który miał niszczyć wszystkie defensywy świata, a przynajmniej w 1/3 (Antoine Griezmann) okazała się bezzębna, pozbawioną dotychczasowych atutów formacją. Inna sprawa to miesięczna przerwa (w sumie cztery mecze), odkąd tercet Leo Messi, Luis Suarez i wspomniany Francuz nie występowali jednocześnie na boisku.

Skupmy się jednak na Bayernie, a powodów ku temu jest kilka. Być może dla Lewandowskiego to ostatnia okazja, by wreszcie osiągnąć realny sukces w Europie poza indywidualnymi rekordami strzeleckimi. W Bundeslidze po powrocie monachijczycy nie dali rodzimym rywalom żadnych szans, mają naprawdę stabilny skład, rozsądnego i metodycznie pracującego trenera, który nie narzuca presji i efektywnie, do cna wykorzystuje walory jakościowe swoich graczy. Nie bez kozery ro Bayern i Manchester City stawiani są jako najwięksi faworyci rozgrywek, choć finał z udziałem obu drużyn nie jest możliwy. Jeśli nie teraz, to kiedy – można zawołać w przypadku drużyny Hansiego Flicka, którego mogą martwić nieobecności Benjamina Pavarda i Kingsleya Comana. Do absencji tego pierwszego szkoleniowiec miał czas, by się przygotować, poszukując alternatywy, a wejście na prawą obronę Joshuy Kimmicha nie powinno rozregulować drużyny.

Mecz z Chelsea będzie przetarciem przed decydującymi bataliami, być może z Barceloną. Wszystko, co najtrudniejsze, może spotkać Bayern jeszcze przed finałem. A nie mamy przecież wątpliwości, że to najsilniejszy Bayern od lat, znacznie mocniejszy od tego, który wygrywał trzy korony w tym Ligę Mistrzów w 2013 r. 20. Puchar Niemiec, 13. dublet w historii, pół wieku dominacji w niemieckiej piłce – to zaledwie kilka powodów, by widzieć w drużynie Lewandowskiego triumfatora.

Ale mogą być i niespodzianki, w końcu w ósemce są takie drużyny jak RB Lipsk czy Atalanta Bergamo. Być może niesłusznie skazywane na odpadnięcie odpowiednio z Atletico Madryt i PSG. Nie takie rzeczy Liga Mistrzów w tym sezonie widziała.

Jeśli są niespodzianki, są i rozczarowania. Już teraz możemy uznać za takie Juventus, który spośród drużyn 1/8 finału jest najbardziej pokiereszowany ligomistrzowymi traumami. Wprawdzie wygrał dwa razy te rozgrywki, ostatni raz 24 lata temu, ale ma na koncie także siedem przegranych finałów. Ile razy przerwano mu pełen nadziei sezon we wczesnych etapach Ligi Mistrzów, trudno zliczyć, ale te i poprzednie rozgrywki, kiedy gwarancją sukcesu miał być Cristiano Ronaldo, są najbardziej dotkliwe. Co z tego, że Juve demoluje krajowych przeciwników już dziewiąty rok z rzędu, skoro nie przekłada tego na Europę, a z kluczowej walki eliminuje ich siódmy zespół ligi francuskiej (!). Jest więc niemal pewne, że to trenerowi Maurizio Sarriemu za to niepowodzenie podziękują jako pierwszemu.

W mniejszym stopniu rozczarowani są zapewne w Madrycie, bo i rywal był o niebo silniejszy niż w przypadku Juve, a i pierwszy mecz u siebie Real zawalił aż miło. Awans Manchesteru City nie należy zatem traktować jako sensacyjnego rozstrzygnięcia, a i bez Ronaldo skuteczna walka o trofea to już nie to samo.

Liga Mistrzów staje się w tym przedziwnym sezonie miejscem ratowania marzeń. Dla Barcelony to balsam na poranione w LaLiga serce (może zostać bez żadnego trofeum od 12 lat), dla Napoli to być może ostatki w Lidze Mistrzów na długi czas, biorąc pod uwagę ich siódme miejsce w Serie A, dla Manchesteru City szansa, by zagrać na nosie Liverpoolowi choćby na europejskich arenie, itd. Z sześciu wyłonionych dotąd ćwierćfinalistów mamy zaledwie jednego mistrza swojego kraju – czy to poprzedni, czy zakończony właśnie kolejny sezon. Do PSG dołączy zapewne Bayern jako kolejny hegemon na krajowej arenie, jeśli także Barcelona, będziemy mieli zaledwie trzech prawdziwych mistrzów w Lidze Mistrzów. Nie utyskujmy, nie deprecjonujmy, ale cieszmy się, bo tylko w ten sposób to piłkarskie święto nam nie spowszednieje. Płodozmian bywa twórczy, wyłączywszy Barcę i Bayern może mieć triumfatora, jakiego Puchar Europy niezależnie od formuły jeszcze nie miał.